W rdzawym gruncie Marsa pod lądownikiem Phoenix zagrzebana jest warstwa jakiegoś białego minerału. Lód czy sól? - głowią się naukowcy. Wczoraj dali zielone światło dla eksperymentu, który to rozstrzygnie.
Kiedy 11 dni temu Phoenix lądował, strumień gorących gazów z dysz jego silników zdmuchnął wierzchnią warstwę gruntu. Kamera umieszczona pod korpusem lądownika jeszcze tego samego dnia przesłała na Ziemię zdjęcia jednej z jego trzech nóg, żeby można było ocenić, czy Phoenix stoi stabilnie i nie grozi mu wywrotka. To wtedy szef misji Peter Smith miał krzyknąć: "Holy cow!", czyli coś w rodzaju naszego "o rany!". Na zdjęciu obok podstawy lądownika dostrzegł fragmenty powierzchni, które wydawały się płaskie jak tafla lodu. Odsłoniło się tam coś jasnego, gładkiego i dość płytko zagrzebanego - ok. 10 cm pod powierzchnią. To mogła wystawać skała. - Jesteśmy jednak prawie pewni, że to lód - mówił Smith.
Tego się spodziewano. Phoenix wylądował na marsjańskiej arktyce (jego termometr wskazuje w południe 30 st. poniżej zera Celsjusza, a nocą aż 80 st. mrozu). Kilka lat temu marsjańskie satelity odkryły, że ten obszar jest obficie pokryty minerałem, który zawiera wodór. Wszystko wskazywało na to, że chodzi właśnie o lód. Ale przy odrobinie pecha lądownik mógł osiąść tam, gdzie lodu akurat nie ma albo jest zagrzebany zbyt głęboko. Jego misja - której głównym celem jest znalezienie wody - poniosłaby klapę, bo, niestety, nie ma kół i nie potrafi przenieść się w inne miejsce.
Istnieje jeszcze jedna przesłanka za tym, że pod spodem lądownika widać lód. Aż po horyzont marsjański grunt jest pokryty wybrzuszeniami, a fałdy terenu układają się w regularną sieć wielokątów. Takie formacje tworzą się również na Ziemi w obszarach polarnych, a główną rolę w ich powstaniu odgrywa zamarznięta woda, która kurczy się lub rozszerza w rytm zmian temperatury.
Na czym stoi Phoenix
Niestety, Phoenix nie da rady sięgnąć swym ramieniem do "Holy cow" - bo tak nazwano odsłonięte podmuchem silników jasne połacie pod lądownikiem. Naukowcy mają jednak nadzieję, że to samo skrywa grunt, który jest w zasięgu robota. Cały teren został już dokładnie sfotografowany. Podzielono go na dwie części - zachodnią, przeznaczoną do próbnego kopania i składowania odpadków, oraz wschodnią, którą szef misji ogłosił "parkiem narodowym", co miało oznaczać, że póki co nie można jej tknąć.
W ostatni poniedziałek ramię robota po raz pierwszy skruszyło zamarzniętą powierzchnię, zagłębiło się na kilka centymetrów i zaczerpnęło próbkę gruntu. To był test jego możliwości przeprowadzony na zachód od "parku narodowego". W zebranej z garści pokruszonych rdzawych drobin widać było białe ślady. Lodowy szron! - triumfowali naukowcy. Ray Arvidson z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis zasugerował jednak, że to może być też sól. To też byłoby nie lada odkrycie. Warstwa soli mogła bowiem osiąść w tym miejscu po wyschnięciu pradawnego morza lub oceanu.
Próbka została jednak wysypana na bok bez dokładnego zbadania, bo to był tylko test ruchów robota. Okazało się, że nie zakończył się całkiem pomyślnie, bo na dnie czerpaka pozostały resztki zebranego gruntu. A trzeba go całkowicie opróżnić przed pobraniem próbki z następnego miejsca. Wykonano więc powtórny test. To zajęło kolejne dni.
Kopiemy w parku
W środę naukowcy doszli do wniosku, że nauczyli się operować ramieniem i czas na rozpoczęcie właściwego eksperymentu. Do Phoenixa została wysłana instrukcja kopania na terenie "parku narodowego", a dokładniej w centrum wybrzuszenia ochrzczonego imieniem "Humpty Dumpty" (od postaci z angielskojęzycznych rymowanek). Jeśli tylko znowu nie zawiodły marsjańskie satelity transmitujące rozmowy Ziemi z lądownikiem (już dwa razy wyłączały się nadajniki na satelitach, co opóźniło przekaz), to już wczoraj pobrana próbka gruntu miała powędrować do jednego z piekarników w minilaboratorium na korpusie lądownika.
Tam zostanie powoli podgrzana do temperatury tysiąca stopni C. Zamrożone w niej związki będą się stopniowo ulatniać. I wtedy okaże się, czy wśród nich będą także cząsteczki wody.
Naukowcy mają nadzieję, że marsjańska wieczna zmarzlina oprócz wody zawiera też inne skarby - związki węgla, wodoru, azotu, fosforu, które będą wskazywały na to, że te obszary nie są tak jałowe jak równikowa część Marsa. Że niegdyś mogło tam być życie, a może istnieje tam w uśpieniu do dziś.
Wkrótce ramię Phoenixa spróbuje wykopać większy rów o głębokości ok. pół metra. Przekrój przez kolejne warstwy gruntu może zdradzić klimatyczne dzieje tych obszarów. Niektóre z hipotez przewidują, że daleka północ Marsa okresowo się ociepla, a lód topi. Jeśli tak jest, to woda spływa w zagłębienia i tworzą się tam lodowe kliny. Może minikoparka Phoenixa się na nie natknie?
Naukowcy ścigają się z czasem. Teraz w miejscu lądowania jest środek polarnego lata, ale za trzy miesiące ono się skończy. Słońce będzie coraz niżej wspinało się nad horyzont, aż wreszcie nadejdzie noc polarna. Do baterii słonecznych Phoenixa nie dotrze nawet jeden promyk światła. Lądownik zniknie pod grubą warstwą szronu z dwutlenku węgla i zamrze. I nie ma najmniejszej nadziei, by następnego lata się obudził.
Tego się spodziewano. Phoenix wylądował na marsjańskiej arktyce (jego termometr wskazuje w południe 30 st. poniżej zera Celsjusza, a nocą aż 80 st. mrozu). Kilka lat temu marsjańskie satelity odkryły, że ten obszar jest obficie pokryty minerałem, który zawiera wodór. Wszystko wskazywało na to, że chodzi właśnie o lód. Ale przy odrobinie pecha lądownik mógł osiąść tam, gdzie lodu akurat nie ma albo jest zagrzebany zbyt głęboko. Jego misja - której głównym celem jest znalezienie wody - poniosłaby klapę, bo, niestety, nie ma kół i nie potrafi przenieść się w inne miejsce.
Istnieje jeszcze jedna przesłanka za tym, że pod spodem lądownika widać lód. Aż po horyzont marsjański grunt jest pokryty wybrzuszeniami, a fałdy terenu układają się w regularną sieć wielokątów. Takie formacje tworzą się również na Ziemi w obszarach polarnych, a główną rolę w ich powstaniu odgrywa zamarznięta woda, która kurczy się lub rozszerza w rytm zmian temperatury.
Na czym stoi Phoenix
Niestety, Phoenix nie da rady sięgnąć swym ramieniem do "Holy cow" - bo tak nazwano odsłonięte podmuchem silników jasne połacie pod lądownikiem. Naukowcy mają jednak nadzieję, że to samo skrywa grunt, który jest w zasięgu robota. Cały teren został już dokładnie sfotografowany. Podzielono go na dwie części - zachodnią, przeznaczoną do próbnego kopania i składowania odpadków, oraz wschodnią, którą szef misji ogłosił "parkiem narodowym", co miało oznaczać, że póki co nie można jej tknąć.
W ostatni poniedziałek ramię robota po raz pierwszy skruszyło zamarzniętą powierzchnię, zagłębiło się na kilka centymetrów i zaczerpnęło próbkę gruntu. To był test jego możliwości przeprowadzony na zachód od "parku narodowego". W zebranej z garści pokruszonych rdzawych drobin widać było białe ślady. Lodowy szron! - triumfowali naukowcy. Ray Arvidson z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis zasugerował jednak, że to może być też sól. To też byłoby nie lada odkrycie. Warstwa soli mogła bowiem osiąść w tym miejscu po wyschnięciu pradawnego morza lub oceanu.
Próbka została jednak wysypana na bok bez dokładnego zbadania, bo to był tylko test ruchów robota. Okazało się, że nie zakończył się całkiem pomyślnie, bo na dnie czerpaka pozostały resztki zebranego gruntu. A trzeba go całkowicie opróżnić przed pobraniem próbki z następnego miejsca. Wykonano więc powtórny test. To zajęło kolejne dni.
Kopiemy w parku
W środę naukowcy doszli do wniosku, że nauczyli się operować ramieniem i czas na rozpoczęcie właściwego eksperymentu. Do Phoenixa została wysłana instrukcja kopania na terenie "parku narodowego", a dokładniej w centrum wybrzuszenia ochrzczonego imieniem "Humpty Dumpty" (od postaci z angielskojęzycznych rymowanek). Jeśli tylko znowu nie zawiodły marsjańskie satelity transmitujące rozmowy Ziemi z lądownikiem (już dwa razy wyłączały się nadajniki na satelitach, co opóźniło przekaz), to już wczoraj pobrana próbka gruntu miała powędrować do jednego z piekarników w minilaboratorium na korpusie lądownika.
Tam zostanie powoli podgrzana do temperatury tysiąca stopni C. Zamrożone w niej związki będą się stopniowo ulatniać. I wtedy okaże się, czy wśród nich będą także cząsteczki wody.
Naukowcy mają nadzieję, że marsjańska wieczna zmarzlina oprócz wody zawiera też inne skarby - związki węgla, wodoru, azotu, fosforu, które będą wskazywały na to, że te obszary nie są tak jałowe jak równikowa część Marsa. Że niegdyś mogło tam być życie, a może istnieje tam w uśpieniu do dziś.
Wkrótce ramię Phoenixa spróbuje wykopać większy rów o głębokości ok. pół metra. Przekrój przez kolejne warstwy gruntu może zdradzić klimatyczne dzieje tych obszarów. Niektóre z hipotez przewidują, że daleka północ Marsa okresowo się ociepla, a lód topi. Jeśli tak jest, to woda spływa w zagłębienia i tworzą się tam lodowe kliny. Może minikoparka Phoenixa się na nie natknie?
Naukowcy ścigają się z czasem. Teraz w miejscu lądowania jest środek polarnego lata, ale za trzy miesiące ono się skończy. Słońce będzie coraz niżej wspinało się nad horyzont, aż wreszcie nadejdzie noc polarna. Do baterii słonecznych Phoenixa nie dotrze nawet jeden promyk światła. Lądownik zniknie pod grubą warstwą szronu z dwutlenku węgla i zamrze. I nie ma najmniejszej nadziei, by następnego lata się obudził.
- Informacje o misji znajdują się na stronie NASA albo Uniwersytetu Arizony .
- Wszystkie zdjęcia przesyłane przez Phoenixa trafiają tutaj (tj. na stronę Uniwersytetu Arizony).
- Wyniki misji są na bieżąco komentowane na forum Astronomia Amatorska
Źródło: Gazeta Wyborcza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz